Ardanowski: przed polskim rolnictwem stoi wiele wyzwań
Chcę być reprezentantem interesów rolnictwa. Często widzę, że rolnicy są buntowani przez różnych graczy politycznych, chcących zyskać popularność. Tylko poprzez wspólne wypracowanie rozwiązań między administracją, ministerstwem a rolnikami jest szansa na trwałe, strukturalne pokonanie problemów rolnictwa i sprostanie nowym wyzwaniom, których w rolnictwie nie brakuje. – mówi w rozmowie z Anną Nartowską dla Portalu TV Republika minister rolnictwa i rozwoju wsi Jan Krzysztof Ardanowski.
A.N.: Ciężko ukryć, że ostatni rok był trudny dla rolnictwa. Cała branża musiała sprostać wielu niekorzystnym zjawiskom.
J.K.A.: – Wielkim zagrożeniem była tegoroczna susza. Na szczęście nie spełniły się najczarniejsze prognozy. Modlitwy zostały wysłuchane. Deszcze przyszły w ostatnim możliwym momencie i uratowały zbiory. Gdyby utrzymała się sytuacja, która trwała do końca kwietnia nie byłoby w polskim rolnictwie czego zbierać. Zboża, które zostały sprzątnięte, plonują dobrze, żeby nie powiedzieć bardzo dobrze, również na tych słabszych glebach. Również to, co zostało na polach, czyli ziemniaki warzywa, buraki cukrowe kukurydza- zarówno ta na kiszonkę, jak i na ziarno mają się bardzo dobrze. Owszem są pewnie enklawy w Polsce, gdzie opadów jest za mało, ale w skali całej Polski nie ma obawy, że zabraknie nam żywności. Trzeba pamiętać, że odpowiadam nie tylko za rolnictwo, rolników i sytuację gospodarstw, ale także za wyżywienie polskich konsumentów. Mamy także czym się dzielić ze światem. Możemy eksportować. Tu ważne jest, żebyśmy odzyskali swoje pozycje eksportowe. Trzeba zaznaczyć, że eksport wraca już do dobrego poziomu. Może pod koniec roku nie będzie o wiele mniejszy od tego rekordowego zeszłorocznego zysku, który wyniósł prawie 32 mld euro.
A.N.: Nasza ostatnia rozmowa miała miejsce wiosną. Wtedy skutki zamknięcia gospodarki były w znacznym stopniu niewiadomą. Jak obecnie wygląda sytuacja w sektorze rolno-spożywczym w Polsce?
J.K.A.: – COVID wyrządził mieszkańcom wsi stosunkowo małe szkody. Może wynika to z faktu, że żyją w pewnym rozproszeniu, a rodziny trzymają się razem. Przypadków koronawirusa na wsi jest bardzo mało. Epidemia rozszerza się przede wszystkim w wielkich miastach. W sensie gospodarczym najbardziej odczuły epidemię te sektory branży rolniczej, które są zależne od eksportu. To one z powodu jego wstrzymania w pierwszych miesiącach zamknięcia gospodarki – marcu, kwietniu i maju – przeżywały najgorszy okres. Sektorami, które najmocniej odczuły zamknięcie granic i brak funkcjonowania transportu międzynarodowego, to przede wszystkim te związane z eksportem baraniny, jagnięciny, mięsa wołowego i drobiowego, a także produktów mlecznych. Skutków nie odczuła natomiast praktycznie produkcja mięsa wieprzowego. Potem pojawiły się problemy związane z olbrzymim napływem mięsa z Niemiec, bo polskie zakłady przetwórstwa mięsa bez opamiętania importują mięso głównie z Niemiec, psując rynek, nie chcąc kupować od polskich rolników. To jednak nie wiąże się bezpośrednio z koronawirusem. Wiele grup przy okazji pandemii chciałoby dostać zapomogi. Chcę z całą mocą podkreślić, że pomoc, którą w najbliższych dniach uruchamiamy, dotyczy tylko koronawirusa, a nie problemów poszczególnych branż, które wynikają z innych powodów, takich jak nadwyżki w produkcji czy nadwyżki importu z Niemiec.
A.N.: Na jaką pomoc w związku ze skutkami pandemii mogą liczyć obecnie polscy rolnicy? Czy podejście UE co do dystrybucji środków na ten cel zmieniło się? O ile pamiętam Bruksela dość opieszale działała w tym obszarze…
J.K.A.: – Kiedy wnioskowaliśmy o uruchomienie dodatkowej pomocy dla sektorów dotkniętych koronawirusem, Unia Europejska stwierdziła, że nie ma pieniędzy i w niczym nie pomoże. Jedyne, do czego uruchomiono wsparcie w bardzo odgraniczonym stopniu to dopłaty do przechowalnictwa niektórych produktów. Skoro nie było pieniędzy dodatkowych, to poprosiłem o zgodę na to, by z pieniędzy, które zostały już Polsce przyznane w ramach Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich, czyli dedykowanego polskim rolnikom, wydzielić jakąś pulę. Wnioskowałem o miliard euro środków, które moglibyśmy rozdzielić na te gospodarstwa, które zostały dotknięte skutkami koronawirusa. Nie zgodzono się jednak na miliard, a na 273 mln euro. Będzie to zatem pomoc w wysokości 1 miliarda 200 mln złotych, która zostanie rozdzielona pomiędzy poszczególne sektory. Spór w tej chwili się toczy o to, że rolnicy, którzy hodują świnie w oparciu o prosięta i warchlaki importowane z Danii, Niemiec i Holandii też domagają się pomocy. Dlaczego miałbym wspierać z pieniędzy przeznaczonych dla polskich rolników pośrednio rolników z Dani, Holandii czy Niemiec? To pokazuje, że koronawirus jest traktowany czasem jako tłumaczenie wszystkich nieszczęść na rynku. Nie można się na to zgadzać.
A.N.: Czy głos polskiego rolnictwa jest słyszany w Unii Europejskiej?
J.K.A.: – W tej chwili dominuje myślenie w kategoriach wspólnoty europejskiej. Polska ma w niej coraz mocniejszą pozycję. Bierzmy udział we wszystkich dyskusjach i debatach. Twardo negocjujemy i pilnujemy swoich interesów. Wyrazem tego jest chociażby wielki sukces pana premiera Mateusza Morawieckiego na unijnym szczycie i wywalczenie środków na wspólną politykę rolną i politykę spójności oraz bardzo duże środki na Fundusz Odbudowy. To pokazuje, że warto walczyć o swoje interesy, ale nie przeciwko komuś. Uważamy, że polski model rolnictwa zrównoważonego, o którym mówimy od dawna, w którym są zarówno ci więksi, jak i ci mniejsi, ale którego podstawą powinny być gospodarstwa rodzinne, powinien być wspierany. Trzeba dbać nie tylko o ilość, ale przede wszystkim o jakość. Ważna jest więc zmiana proporcji i odejście od rolnictwa przemysłowego, nastawionego na wielką produkcję. Takim głosem zaczynają mówić inne kraje Unii, które jeszcze parę lat temu postulowały coś zupełnie innego. Głos Polski jest słyszalny. Wartością dodaną jest z pewnością komisarz Janusz Wojciechowski, ale należy pamiętać, że jego zadaniem nie jest tylko dbałość o polskie interesy, bo do jego obowiązków należy także pilnowanie interesów całego rolnictwa UE. Sposób jego myślenia jest jednak zbieżny z tym, o czym mówię i jego postać zaczyna być bardzo poważnie traktowana przez gremium komisarzy i unijnych polityków w Brukseli. Polskie państwo coraz bardziej liczy się w UE. Chcemy być szanowani i traktowani przez innych proporcjonalnie do potencjału. Nasz wpływ musi być więc dostrzegany.
A.N.: Wspomniał pan o nadwyżkach towaru importowanego m.in. z Niemiec, jakie występują na polskim rynku. Co powoduje, że zakłady z polskim kapitałem nadal chętnie importują zza granicy, podczas gdy w kraju surowca jest pod dostatkiem?
J.K.A.: – Przyczyn jest wiele. Po pierwsze jest wolny rynek i nikt nikomu w ramach UE nie może narzucić ani gdzie sprzedaje, ani od kogo kupuje. Kolejną przyczyną jest niestety brak powiązania z polskimi producentami surowca, polskimi rolnikami. To wynik złodziejskiej prywatyzacji, która miała miejsce zarówno przed wejściem, jak i po wejściu Polski do UE. Należy pamiętać, że znaczną część majątku narodowego sprzedano za bezcen i oddano w ręce ludzi, którzy później przez lata otrzymywali wielomiliardową pomoc. Brakowało jednak poczucia w związku z polskimi rolnikami. Jest bardzo dużo mięsa – wołowiny, drobiu czy wieprzowiny w Polsce, a nadal jest dużo zakładów, które importują zza granicy, mówiąc, że oni nie będą kupować od polskich rolników, bo nie muszą. To pokazuje jak wadliwy i chory jest ten rynek sektora rolno-spożywczego. Oczywiście pojawiają się też argumenty, że ilość żywności jest niewystarczająca a surowce są niestandaryzowane, albo partie są za małe a albo że niektórych produktów w Polsce nie można kupić. Jedna z mleczarń tłumaczyła, że muszą importować mleko ekologiczne, ale nie zrobiono nic, by zachęcić rolników do produkcji tego mitycznego mleka ekologicznego. Niestety nie ma u znacznej części przetwórców, w większości z polskim kapitałem, patriotycznego myślenia polegającego na tym, że współpraca z polskimi rolnikami przynosi obopólne korzyści — miejsca pracy, napływy z podatków, środki na programy społeczne i dochody dla rolników. Wielu przedsiębiorców nie traktuje odpowiedzialnie swoich obowiązków wobec ojczyzny, kraju, który ich dofinansował i daje im dostęp do rynku.
A.N.: Pod koniec września w życie wejdą przepisy dotyczące znakowania niektórych towarów grafiką z flagą kraju pochodzenia. Czemu służy takie działanie?
J.K.A.: – Przede wszystkim chcemy, żeby konsumenci w Polsce kupowali świadomie i nie byli wprowadzani w błąd. Prowadzimy, razem z Krajowym Ośrodkiem Wsparcia Rolnictwa, dużą akcję promocyjną „Kupuj Świadomie Produkt Polski”. Wskazujemy, jak rozpoznawać polskie produkty, bo jesteśmy przekonani, że mają one wysoką jakość, są bezpieczne, stosunkowo niedrogie a ich kupowanie jest bardzo korzystne dla gospodarki i jest elementem patriotyzmu gospodarczego i konsumenckiego. By zwiększyć rozpoznawalność polskiej żywności, tam, gdzie to możliwe, wprowadzamy oznaczenie za pomocą grafiki z flagą kraju pochodzenia. Do tej pory były to ziemniaki, a od końca września będzie to dotyczyło mięsa sprzedawanego na wagę. Oznaczania będą obowiązkowe i będą kontrolowane. W tym zakresie zmieniło się z resztą także podejście UE. Jeszcze jakiś czas temu mówienie o oznaczaniu produktów w ramach Wspólnoty było traktowane jak zamach na UE. W tej chwili i Niemcy i Francja zaczynają dostrzegać, że jest taka potrzeba, bo konsumenci wybierają produkty ze swoich krajów. Pandemia pokazała, że ludzie nie chcą żywności anonimowej. Jeśli prawo unijne tworzy takie możliwości, chcę z tego skorzystać tak, by Polacy mogli kupować świadomie.
A.N.: Jakie najważniejsze wyzwania stoją przed polskim rolnictwem, zarówno w tej bliższej, jak i dalszej perspektywie?
J.K.A.: – Trzeba spojrzeć na to w szerszym kontekście. Rolnictwo musi się rozwijać i być wzmacniane. Pandemia pokazała co się, dzieje, jeśli w jakimś kraju rolnictwo nie jest rozwinięte. To rolnicy i rolnictwo są gwarantem bezpieczeństwa żywnościowego. Nie ma nic ważniejszego. W związku z tym trzeba myśleć jak wspierać ten obszar. Należy być jednak świadomym, że jest to system naczyń połączonych. Na świecie jest coraz większe zapotrzebowanie na żywność. Kraje, które mają dobre warunki produkcji, a Polska do takich należy, muszą rozwijać branżę rolniczą. Żeby to zrobić z jednej strony musimy nadrabiać zaległości lat minionych i dbać m.in. o gospodarkę wodną, bo susze mogą się powtarzać. Trzeba nauczyć się zarządzać wodą i zorganizować retencję. To musi być odpowiedzialne działanie nas wszystkich, nie tylko samych rolników. Na nowo trzeba uregulować rynki rolne. Nie może być takiej sytuacji, że w łańcuchu od „pola do stołu”, najgorzej jest traktowany ten, który produkuje surowce, najciężej pracuje, najwięcej inwestuje i ponosi największe ryzyko, czyli rolnik, a pośrednicy odnoszą największe korzyści. Innym problemem jest też to, że rolnicy nie rozumieją konieczności zwiększenia współpracy między nimi samymi, czy w postaci spółdzielczości, czy innych form prawnych. Rolnicy przegrywają konkurencję z innymi krajami, nie dlatego że w Europie Zachodniej rolnicy dostają więcej pieniędzy, ale dlatego, że tam wszyscy działają razem, współpracują ze sobą przy zakupie maszyn czy sprzedaży. U nas nadal tego brakuje. W najbliższych latach trzeba poświęcić temu uwagę. Pamiętajmy, że jeszcze pod zaborami Polska była pionierem spółdzielczości. Komunizm wyparł niestety świadomość znaczenia i potrzeby współdziałania w osiąganiu wspólnych celów.
Trzeba także przebudować system ubezpieczeń rolniczych w Polsce – ubezpieczeń upraw, zwierząt czy dochodu rolnego. Rolnictwo nie może być uzależnione od warunków przyrodniczych czy fluktuacji rynkowych, bo jest zbyt ważnym działem dla całego społeczeństwa, by podlegać tego typu wahaniom. System ubezpieczeń wspieranych przez państwo musi być przebudowany tak, by rolników było stać na opłacenie składek.
To najważniejsze wyzwania na najbliższe lata, ale pamiętajmy, że każda branża ma swoje problemy, które chcemy ograniczać. Chcę rozwiązywać je wspólnie z rolnikami. To oni są dla mnie największymi partnerami. Chcę być reprezentantem interesów rolnictwa. Często widzę, że rolnicy są buntowani przez różnych graczy politycznych, chcących zyskać popularność. Tylko poprzez wspólne wypracowanie rozwiązań między administracją, ministerstwem a rolnikami jest szansa na trwałe, strukturalne pokonanie problemów rolnictwa i sprostanie nowym wyzwaniom, których w rolnictwie nie brakuje.
A.N.: Ostatnim medialnym tematem "numer jeden" jest rekonstrukcja rządu. Czy zmiany są według Pana potrzebne?
J.K.A.: – Rekonstrukcja rządu ma poprawić efektywność i zmniejszyć koszty jego funkcjonowania. Jesteśmy w ciężkiej sytuacji ekonomicznej związanej z pandemią. Musimy oszczędzać środki na funkcjonowanie administracji. Jest potrzebne szybkie podejmowanie decyzji. Znaczne zmniejszenie liczby resortów temu właśnie ma służyć.
A.N.: W kontekście zmian w rządzie częto pada także Pana nazwisko…
J.K.A.: – Każdy, kto zajmuje jakieś miejsce w polityce i pełni funkcje publiczne musi liczyć się z tym, że często decyduje o tym kwestia bieżącego układu politycznego, nowych koalicjantów, pewnych naturalnych roszad. Każdy musi zdawać sobie sprawę, że sprawowanie danej funkcji jest czasowe. Jestem na to psychicznie przygotowany, jednak jednocześnie wydawałoby mi się dziwne, skoro rolnictwo jest odbierane jako jedna z jaśniejszych pozycji w polskiej gospodarce. Nie ja jednak o tym decyduję, a partia oraz premier Mateusz Morawiecki. Rząd jest jego autorskim dziełem. Cierpliwie, spokojnie i bez emocji czekam na ewentualne zmiany. Ważne, by polityka, którą zdefiniowaliśmy jako rząd Prawa i Sprawiedliwości, w tym polityka rolna, której jestem współautorem, były nadal realizowane.