– Kiedy oficer do mnie podszedł i kazał opuścić salę, ja jeszcze chciałem poprosić go o wypowiedź do kamery. Wtedy wydał polecenie zatrzymania mnie, po czym po prostu się odwrócił i wyszedł – relacjonował na antenie Telewizji Republika czwartkowe wydarzenia Jan Pawlicki.
– Byliśmy tam z Martą Jeżewską, aby zrobić materiał do wieczornego programu „Suma dnia”. Potem, kiedy protest przeniósł się do budynku PKW, weszliśmy tam relacjonować wydarzenia – mówił Jan Pawlicki, zatrzymany przez policję dziennikarz Telewizji Republika.
Podkreślał, że w budynku PKW byli pracownicy administracyjni. – Była tam pani, która twierdziła, że jest od kontaktów z mediami, ale nie chciała się przedstawić. Poinformowała nas o tym, by zwinąć kable. Część mediów rzeczywiście to zrobiła, ale my relacjonowaliśmy wydarzenia dalej, taki jest nasz obowiązek – wyjaśniał Pawlicki.
Dodał, że podstawą do zatrzymania miało być podobno brak zastosowania się do żądania dyrektora Biura Ochrony Kancelarii Prezydenta Konrada Komornickiego, który ponoć miał być na miejscu.
– Przypadek Tomasza Gzella jest jeszcze bardziej wymowny. O ile my przyszliśmy do PKW, relacjonując manifestację i protest, o tyle fotoreporter PAP miał akredytację, którą zostawił na portierni – tłumaczył Jan Pawlicki.
– Kiedy oficer do mnie podszedł i kazał opuścić salę, ja jeszcze chciałem poprosić go o wypowiedź do kamery. Wtedy wydał polecenie zatrzymania mnie, po czym po prostu się odwrócił i wyszedł – relacjonował zatrzymany dziennikarz.
Pawlicki stwierdził jednak, że sędzia zachował się zgodnie z procedurami. – Został otwarty przewód sądowy, a nasi obrońcy przedstawili pierwsze wnioski – dodał.
Pytany o reakcje kolegów po fachu, dziennikarz Telewizji Republika podkreślał, że spotkał się z wieloma wyrazami wsparcia i solidarności, ale mówił też o „dziwnych reakcjach” usprawiedliwiających policję. – Chciałbym podziękować wszystkim, którzy nie godzą się na taką sytuację – skwitował.