Kamala Harris od samego poczatku kampanii krytykuje Donalda Trumpa, często odnosząc się do jego polityki i stylu przywództwa w sposób bezpośredni i kontrowersyjny. Ostatnio póbuje Trumpa hitleryzować.
Z jednej strony można uznać, że Harris, podobnie jak inni politycy, ma prawo do mocnej krytyki swoich przeciwników politycznych. W sytuacji, gdy Trump był wielokrotnie oskarżany o autorytarny styl rządzenia, a jego słowa i działania wywoływały obawy o przyszłość demokracji, takie oskarżenia mogą wydawać się zrozumiałe z punktu widzenia jej politycznego zaplecza. Argumenty, które Harris przytacza, oparte są na opiniach byłych współpracowników Trumpa, takich jak John Kelly, co może dodawać jej wypowiedziom wiarygodności.
Jednak krytyka Harris w tym przypadku opiera się na jej tendencyjnym i bardzo polaryzującym sposobie argumentacji. Porównywanie Trumpa do Hitlera, choć nośne medialnie, może być odbierane jako nadmiernie uproszczone i retorycznie przesadzone. Takie porównania nie tylko nie wnoszą do debaty merytorycznej argumentacji, ale mogą dodatkowo zaostrzać podziały w społeczeństwie. Hitler, jako postać historyczna, odpowiedzialny za ludobójstwo i niespotykane zbrodnie, stanowi ekstremalny punkt odniesienia. Przypisywanie takich cech współczesnym politykom, nawet jeśli ich działania budzą poważne zastrzeżenia, może być postrzegane jako nieproporcjonalne i mogące deprecjonować wagę historycznych porównań.
W przypadku Harris można również zauważyć, że jej retoryka, choć skuteczna w mobilizowaniu jej zwolenników, może prowadzić do dalszej radykalizacji obozu przeciwników. Krytyka oparta na tak ostrych porównaniach może wzmacniać wizerunek amerykańskiej polityki jako głęboko spolaryzowanej, gdzie liczy się przede wszystkim konfrontacja, a nie konstruktywna debata. Dla części wyborców Harris może być postrzegana jako polityk zbyt agresywny i niezdolny do budowania mostów między podzielonymi grupami społecznymi.
Podejmowanie takiej retoryki niespełna dwa tygodnie przed dniem wyborów świadczy o daleko posuniętej desperacji obozu Demokratycznego, który wystawia kandydatkę na ogromne ryzyko. Z kolei to, że Harris aprobuje tego typu ryzykowne zagranie polityczne nie najlepiej świadczy o niej. Albo nie ma własnej wizji na prowadzenie kampanii, albo nie ma zgody na własny pomysł. W obu przypadkach jest to komunikat dla Amerykanów, że 5 listopada będą wybierać między silną osobowością, a osobą sterowalną.
Argument z Hitlerem jest przegrany od samego początku. Przegrany z jednego powodu. Trump ma w swoim CV 4 lata służby w Białym Domu. W tym czasie nie wybuchały wojny, a przeciwnie, podpisywane były historyczne traktaty pokojowe, jak choćby te na Bliskim Wschodzie między Żydami i Arabami; ograniczano nielegalną imigrację zwiększając bezpieczeństwo obywateli i promowano wartość rodziny.
Czas Kamali Harris w Białym Domu to wojna na Ukrainie, wojna na Bliskim Wschodzie, groźba wojny na Tajwanie, importowane w pakiecie imigracyjnym macki karteli narkotykowych, które mordują na potęgę odcinając głowy i strzelając do księży w Ameryce Południowej, oraz aborcyjny holokaust serwowany przez Kamalę Harris na każdym wyborczym kroku. Porównując Trumpa do Hitlera, samemu promując przemysł śmierci na niewiennych istotach, Kamala Harris powinna się dwa razy zastanowić. Albo trzy.
Źródło: Republika
Kamala Harris napędzana nienawiścią do Donalda Trumpa epatuje nią w każdym swoim słowie i geście. Ta nienawiść udziela się jej wyborcom. Jak dalece? Można zobaczyć na filmie:
Złość w obozie Demoratów objawia się wszędzie. Najlepiej widać na tym filmie oglądanym bez dźwięku: